14:39

Wspomnienia... 30 stycznia 2021


Tańczący płatek śniegu zatrzymał się na czubku mojego nosa. Pospiesznie zerknęłam w jego stronę, robiąc przy tym śmiesznego zeza. Zima, uzmysłowiłam sobie. Zapowiadali przecież opady śniegu, który dla dzieciarni stanowił nie lada niespodziankę. Uśmiechnęłam się delikatnie do wspomnień, które nie wiadomo skąd zawładnęły moim umysłem. Mogłabym zacząć swoje wspomnienia od... Dawno, dawno temu, i to byłoby chyba najlepsze określenie, zwłaszcza, iż zmarszczki na moim czole mówiły same za siebie. Urodziłam się trochę ponad dwadzieścia lat po wojnie. W czasach kiedy to mój kraj, powoli wstawał z kolan po wojennej zawierusze. Gdzie prawie każde dziecko nosiło, jak medalik na sznurku, klucz od mieszkania. Latem, po burzy, która pozostawiała po sobie mokre ulice, biegaliśmy boso taplając się w kałużach pełnych błota. Było jakoś wesoło i fajnie. Ileż radości sprawiała taka zabawa. Zimą, chodziliśmy na pobliską górkę zjeżdżając po lodzie i śniegu na czym tylko się dało. To była frajda. Nikt nie zważał na czerwone od zimna dłonie. Wracaliśmy do domu, kiedy czuliśmy głód. Wszystkie dzieciaki czuły się tak, jakby pochodziły z jednego domu. 

Pamiętam, kiedy pewnego wczesnego poranka, obudził mnie głos taty, - "wstawaj szybko i popatrz przez okno ile śniegu napadało". Widziałam, że również jemu taki widok sprawiał wiele radości. Uparta, bez śniadania, które wtedy było mniej ważne od śniegu, zakładałam swoje czerwone rękawiczki, czapkę krzywo założoną i czerwone kozaczki . W pośpiechu, bojąc się, że kiedy wyjdę, zimowej szaty już nie będzie. Moja prababcia często nazywała mnie Czerwonym Kapturkiem z racji koloru rękawiczek, czapki z szalikiem i pięknych filcowych kozaków z haftem, również w czerwonym kolorze. W Wigilijny wczesny poranek, budząc się, czułam zapach świeżej, pięknej choinki, która kłując, broniła się przed małym łakomczuchem zrywającym sopelkowe cukierki. Taki był mój wspaniały dziecięcy świat. Pełen marzeń i radości. Jeszcze dzisiaj, kiedy przymknę oczy, czuję zapachy dzieciństwa. Pomarańcze, które były na wagę złota. Które pojawiały się raz w roku w paczkach od Św. Mikołaja. Orzechy oraz słodycze, które właśnie tego dnia, miały swój wyjątkowy aromat. Tak, jak potrawy na wigilijnym stole. 


Tegoroczne święta minęły w smutnej atmosferze. W gronie bliskich mi osób. Tym razem, jedno miejsce pozostało puste...


 

1 komentarz:

  1. Dwadzieścia parę lat po wojnie, to już sporo. Ja w 1953, ale Twoje wspomnienia to jakby i moje. Takie było wówczas życie, dla rodziców pewnie trudne, dla nas dzieci radosne i piękne. Tych pustych miejsc przy stole jest też , niestety coraz wiecej. Musimy się z tym godzić. Kiedyś i nas zabraknie. Wazne, abyśmy tworzyli zdarzenia, aby nasze dzieci i wnuki też miały co wspominać i chociaż dla nas swiat sie zmienił, dla nich jest pewnie taki jak dla nas tamten. Wszystkiego dobrego życzę.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Dom na końcu świata ... , Blogger