Pamiętam, kiedy pewnego wczesnego poranka, obudził mnie głos taty, - "wstawaj szybko i popatrz przez okno ile śniegu napadało". Widziałam, że również jemu taki widok sprawiał wiele radości. Uparta, bez śniadania, które wtedy było mniej ważne od śniegu, zakładałam swoje czerwone rękawiczki, czapkę krzywo założoną i czerwone kozaczki . W pośpiechu, bojąc się, że kiedy wyjdę, zimowej szaty już nie będzie. Moja prababcia często nazywała mnie Czerwonym Kapturkiem z racji koloru rękawiczek, czapki z szalikiem i pięknych filcowych kozaków z haftem, również w czerwonym kolorze. W Wigilijny wczesny poranek, budząc się, czułam zapach świeżej, pięknej choinki, która kłując, broniła się przed małym łakomczuchem zrywającym sopelkowe cukierki. Taki był mój wspaniały dziecięcy świat. Pełen marzeń i radości. Jeszcze dzisiaj, kiedy przymknę oczy, czuję zapachy dzieciństwa. Pomarańcze, które były na wagę złota. Które pojawiały się raz w roku w paczkach od Św. Mikołaja. Orzechy oraz słodycze, które właśnie tego dnia, miały swój wyjątkowy aromat. Tak, jak potrawy na wigilijnym stole.
Tegoroczne święta minęły w smutnej atmosferze. W gronie bliskich mi osób. Tym razem, jedno miejsce pozostało puste...
Dwadzieścia parę lat po wojnie, to już sporo. Ja w 1953, ale Twoje wspomnienia to jakby i moje. Takie było wówczas życie, dla rodziców pewnie trudne, dla nas dzieci radosne i piękne. Tych pustych miejsc przy stole jest też , niestety coraz wiecej. Musimy się z tym godzić. Kiedyś i nas zabraknie. Wazne, abyśmy tworzyli zdarzenia, aby nasze dzieci i wnuki też miały co wspominać i chociaż dla nas swiat sie zmienił, dla nich jest pewnie taki jak dla nas tamten. Wszystkiego dobrego życzę.
OdpowiedzUsuń