11:32

Sobota...



Wybudzona ze snu, lekko przecieram oczy. Wskazówki zegarka uświadamiają mi, że jest jeszcze wcześnie. Wkładam szlafrok i powoli człapię do kuchni. Po chwili bulgot w czajniku oznajmia, że czas na poranną kawę. Jak zwykle. Tą ulubioną , pachnącą. W kubeczku, który przywiozłam z Irlandii. Co znaczy przyzwyczajenie. Pierwszy łyk ciepłej, małej, czarnej sprawia, że otwieram szerzej zaspane oczy. O czym marzę? O normalności...
Wyszłam na balkon z aparatem w dłoni. Powiew świeżego, wiosennego powietrza obudził we mnie tęsknotę, by wybrać się na spacer. Niestety. Jesteśmy wszyscy uziemieni. Cóż pozostało mi jedynie pstrykanie zdjęć z balkonu. A więc witaj wiosno, piękna Pani. Jak nie kochać przyrody za jej wyjątkową szatę. Za ptaków śpiew, który  wrażliwej duszy rosi oczy. ..









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Dom na końcu świata ... , Blogger